wokół Łeby
Sobota, 22 czerwca 2013 | dodano:23.06.2013
Km: | 102.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:37 | km/h: | 15.51 |
Pr. maks.: | 34.75 | Temperatura: | 28.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 666m | Rower: |
Na ostatni dzień zostawiłem sobie zaplanowaną jeszcze przed wyjazdem wycieczkę do latarni w Czołpinie i na górę Rowokół (115 m n.p.m.), najwyższy szczyt w okolicy. Nie chciałem się męczyć pchając rower po piaskach, więc wybrałem trasę po znakowanych szlakach, częściowo po międzynarodowym szlaku rowerowym R10. Liczyłem na w miarę bezbolesny przejazd, ale się sromotnie przeliczyłem. Ale po kolei.
Wyjazd z Łeby bardzo przyjemny, droga wiedzie wzdłuż szuwarów jeziora Łebsko, w oddali widać wydmy. Gdyby tylko droga nie była taka dziurawa, a miejscami zamieniająca się w piaskownicę. Docieram do pierwszej wsi: Żarnowska, we wsi wybudowane niedawno za unijne pieniądze chodniki i równiutka asfaltowa ulica, a po bokach stare chaty przeplatające się z turystycznymi pokojami, Żarnowska to chyba dobre miejsce na agroturystykę lub łowienie rybek.
Na wyjeździe ze wsi trochę błądzę, ale szybko odnajduję właściwą drogę, znowu dziurawą niczym Meteorytowa i suchą jak pieprz. Szybko docieram do granicy lasu i wjeżdżam na teren Słowińskiego Parku Narodowego. W lesie jeszcze więcej piachu, mijam się z kilkoma sakwiarzami, większość to Niemcy w podeszłym wieku, chyba liczyli na lepszą jakość infrastruktury drogowej na urlopie w Polsce :-) W miejscach gdzie kopny piach uniemożliwia jazdę natychmiast dopadają mnie chmary muszek, komarów i innego latającego cholerstwa.
W końcu wyjeżdżam z lasu, dotarłem do wsi Gać. Za wsią mostek na rzece Łeba i długa prosta, równa szutrowa droga do skrzyżowania na którym skręcam w lewo aby wkrótce osiągnąć Izbicę. Z Izbicy droga prowadzi po (znowu) piaskowym podjeźdze, szybko jednak zmienia się w wyłożony betonowymi płytami trakt do Lisiej Góry. W samej Lisiej Górze naliczyłem chyba dwa domy i jakiś mega wypasiony, wielki (po obu stronach drogi), wygrodzony i wspaniale utrzymany prywatny teren. Za domami skrzyżowanie z traktem z południa (na mapie widzę że prowadzi do Zgierza, będę tam przejeżdżać w drodze powrotnej). Za skrzyżowaniem trakt tnie na wprost, po obu stronach pastwiska a na nich stada krówek. Fajnie tam mają. Ale im dalej tym bardziej bujna roślinność po obu stronach, w końcu szlak kończy się i znowu widzę tablice informujące o wjeździe do Parku.
Droga szybko dosłownie znika i zastępuje ją taka ścieżka po moczarach (dobrze że jest sucho):
To jest szlak żółty by adas172002
Zdjęcie z drugiej strony by adas172002
Ten szlak z pewnością nie jest przejezdny dla rowerów z sakwami, ja na szczęście mam górala i daję radę. Docieram do końca lasu, gdzie czeka mnie przejście po kolejnym podeście, w stanie podobnym do poprzedniego. Za nim szlak skręca i zaczyna się mała rzeźnia – chyba jeszcze nigdzie tak mnie owady nie pokąsały jak w tym miejscu. Klnę w żywy kamień, odganiam się i napieram do przodu. Tylko że z tym odganianiem to tak naprawdę ciężko, bo trzeba mocno trzymać kierę i uważać, żeby nie zjechać do pobliskiego rowu melioracyjnego (czy co to tam jest). W końcu wyjeżdżam do cywilizacji, jest mały parking a na nim nawet samotne auto. Tylko że nie sposób się zatrzymać, bo muchy atakują dalej. Ruszam więc dalej, droga która początkowo była wyłożona betonowymi płytami znowu zmienia się w jakiś rozjeżdżony szlak, dosłownie co 5 metrów przecięty dołkiem z wyschniętym (albo i nie) błockiem. Z naprzeciwka jedzie para niemieckich emerytów na trekingach, szczerze im współczuję jeśli wybiorą szlak z którego właśnie przyjechałem. Z powodu much nie zatrzymuję się na zdjęcia, chcę jak najszybciej wyjechać i zostawić je z tyłu. Udaje mi się to w Klukach, mogę się w końcu zatrzymać na odpoczynek. Wybieram sklepik, kupuję loda i cieszę się z chwili wytchnienia.
W Klukach znajduje się Muzeum Wsi Słowińskiej, ja jednak nie zatrzymuję się na zwiedzanie, oglądam tylko z siodełka stare chaty i budynki. Więcej można zobaczyć wirtualnie. Asfalt z Kluk prowadzi przez las (po prawej mijam stary cmentarz) do wsi Łokciowe, gdzie wybieram skrót wzdłuż kanału odwaniającego w stronę Czołpina. Odnajduję drogę do latarnii i wspinam się na górę – latarnia jest wybudowana na szczycie 50 metrowej wydmy. Ze szczytu widok niczym w górach – słupy elektryczne przypominają trochę kolej linową.
Na horyzoncie widać Rowokół by adas172002
Latarnia morska w Czołpinie by adas172002
Droga z Czołpina do Smołdzina to lokalny asfalt, ja jednak zaczynam już odczuwać trudy wycieczki, dlatego w Smołdzienie robię sobie drugi postój na drugiego loda i fantę. Posilony atakuję górę Rowokół, góra wygrywa – podjazd (od strony stacji benzynowej) jest zbyt piaszczysty aby go pokonać na kołach, a końcówka wejścia to drewniane schody (na szczęście z rampami dla pojazdów kołowych). Na szczycie jest wieża widokowa, ja jednak rezygnuję z zwiedzania – nie chcę zostawić roweru bez dozoru, a powietrze dziś nie jest przejrzyste.
Wieża widokowa na górze Rowokół by adas172002
Z góry wybieram zjazd z drugiej strony, ale omijam skręt w stronę Smołdzina i gubię się. Mały postój na obranie kierunku i napieram dalej, wybieram leśne ścieżki w stronę południową i ostatecznie wyjeżdżam z lasu w okolicach Gardny Wielkiej. Byłem tu w 2011, wiem gdzie zatrzymać się na trzeci popas (lodzik i dla odmiany sprite ;-) Trzeba zaplanować jakiś szybki powrót do Łeby, bo wycieczka którą planowałem na 3-4 godziny strasznie się wydłużyła. Decyduję się jak najwięcej pokonać asfaltami i trzymać się z daleka od szlaków wokół jeziora Łebsko.
Jako pierwszy punkt mojej drogi powrotnej wskazałem wieś Żelazo, do której docieram zgodnie z założeniami - asfaltem, po drodze jeszcze raz mijając Smołdzino. Kolejny punkt to dotarcie do DK213, ale z Żelaza musiałbym za dużo nadłożyć drogi, wybieram więc skrót przez las w kierunku wsi Równo. No i oczywiście znowu trafiam na piaskownicę, co ciekawe ten odcinek jest oznaczony jako szlak rowerowy. Jeez… W Równie wspinam się na jeden z niewielu dziś podjazdów (po bruku) i na zjeździe nawet wpadam kołem w błoto (pierwsze, nie licząc mokradeł w Klukach). Odcinek z Równa do Równienka jest bardzo malowniczy, ja jednak jestem już zbyt zmęczony i nie chce mi się focić. Dodatkowo skończyła mi się butelka z spritem i rozglądam się za sklepem, a tu mijam kolejne wsie i nic. W końcu w Cieminie znajduję otwarty sklepik, robię większe zakupy „płynne” i wciągam kolejnego loda.
W Rzuskim Lesie mijam jakiś dom ustrojony na wesele, w kolejnych wsiach na drodze ludzie czekają na przejazd młodych z tradycyjnymi „bramami”. Ja mogę jechać za darmochę :-) W końcu docieram do DK213 i z większą prędkością jadę w stronę Wicka, aby skręcić w stronę Łeby. Przed Wickiem czeka mnie jeszcze podjazd, wydaje mi się że już ostatni. Ale nie, jeszcze jedne będzie za Charbrowem, w którym odbywa się jakiś lokalny festyn. Po drodze robię sobie kilka postojów, zmęczenie nie pozwala na jazdę non-stop większych odcinków. W końcu docieram do ronda na wjeździe do Łeby, na liczniku jest 100 i pół km.
Wyjazd z Łeby bardzo przyjemny, droga wiedzie wzdłuż szuwarów jeziora Łebsko, w oddali widać wydmy. Gdyby tylko droga nie była taka dziurawa, a miejscami zamieniająca się w piaskownicę. Docieram do pierwszej wsi: Żarnowska, we wsi wybudowane niedawno za unijne pieniądze chodniki i równiutka asfaltowa ulica, a po bokach stare chaty przeplatające się z turystycznymi pokojami, Żarnowska to chyba dobre miejsce na agroturystykę lub łowienie rybek.
Na wyjeździe ze wsi trochę błądzę, ale szybko odnajduję właściwą drogę, znowu dziurawą niczym Meteorytowa i suchą jak pieprz. Szybko docieram do granicy lasu i wjeżdżam na teren Słowińskiego Parku Narodowego. W lesie jeszcze więcej piachu, mijam się z kilkoma sakwiarzami, większość to Niemcy w podeszłym wieku, chyba liczyli na lepszą jakość infrastruktury drogowej na urlopie w Polsce :-) W miejscach gdzie kopny piach uniemożliwia jazdę natychmiast dopadają mnie chmary muszek, komarów i innego latającego cholerstwa.
W końcu wyjeżdżam z lasu, dotarłem do wsi Gać. Za wsią mostek na rzece Łeba i długa prosta, równa szutrowa droga do skrzyżowania na którym skręcam w lewo aby wkrótce osiągnąć Izbicę. Z Izbicy droga prowadzi po (znowu) piaskowym podjeźdze, szybko jednak zmienia się w wyłożony betonowymi płytami trakt do Lisiej Góry. W samej Lisiej Górze naliczyłem chyba dwa domy i jakiś mega wypasiony, wielki (po obu stronach drogi), wygrodzony i wspaniale utrzymany prywatny teren. Za domami skrzyżowanie z traktem z południa (na mapie widzę że prowadzi do Zgierza, będę tam przejeżdżać w drodze powrotnej). Za skrzyżowaniem trakt tnie na wprost, po obu stronach pastwiska a na nich stada krówek. Fajnie tam mają. Ale im dalej tym bardziej bujna roślinność po obu stronach, w końcu szlak kończy się i znowu widzę tablice informujące o wjeździe do Parku.
Droga szybko dosłownie znika i zastępuje ją taka ścieżka po moczarach (dobrze że jest sucho):
To jest szlak żółty by adas172002
Zdjęcie z drugiej strony by adas172002
Ten szlak z pewnością nie jest przejezdny dla rowerów z sakwami, ja na szczęście mam górala i daję radę. Docieram do końca lasu, gdzie czeka mnie przejście po kolejnym podeście, w stanie podobnym do poprzedniego. Za nim szlak skręca i zaczyna się mała rzeźnia – chyba jeszcze nigdzie tak mnie owady nie pokąsały jak w tym miejscu. Klnę w żywy kamień, odganiam się i napieram do przodu. Tylko że z tym odganianiem to tak naprawdę ciężko, bo trzeba mocno trzymać kierę i uważać, żeby nie zjechać do pobliskiego rowu melioracyjnego (czy co to tam jest). W końcu wyjeżdżam do cywilizacji, jest mały parking a na nim nawet samotne auto. Tylko że nie sposób się zatrzymać, bo muchy atakują dalej. Ruszam więc dalej, droga która początkowo była wyłożona betonowymi płytami znowu zmienia się w jakiś rozjeżdżony szlak, dosłownie co 5 metrów przecięty dołkiem z wyschniętym (albo i nie) błockiem. Z naprzeciwka jedzie para niemieckich emerytów na trekingach, szczerze im współczuję jeśli wybiorą szlak z którego właśnie przyjechałem. Z powodu much nie zatrzymuję się na zdjęcia, chcę jak najszybciej wyjechać i zostawić je z tyłu. Udaje mi się to w Klukach, mogę się w końcu zatrzymać na odpoczynek. Wybieram sklepik, kupuję loda i cieszę się z chwili wytchnienia.
W Klukach znajduje się Muzeum Wsi Słowińskiej, ja jednak nie zatrzymuję się na zwiedzanie, oglądam tylko z siodełka stare chaty i budynki. Więcej można zobaczyć wirtualnie. Asfalt z Kluk prowadzi przez las (po prawej mijam stary cmentarz) do wsi Łokciowe, gdzie wybieram skrót wzdłuż kanału odwaniającego w stronę Czołpina. Odnajduję drogę do latarnii i wspinam się na górę – latarnia jest wybudowana na szczycie 50 metrowej wydmy. Ze szczytu widok niczym w górach – słupy elektryczne przypominają trochę kolej linową.
Na horyzoncie widać Rowokół by adas172002
Latarnia morska w Czołpinie by adas172002
Droga z Czołpina do Smołdzina to lokalny asfalt, ja jednak zaczynam już odczuwać trudy wycieczki, dlatego w Smołdzienie robię sobie drugi postój na drugiego loda i fantę. Posilony atakuję górę Rowokół, góra wygrywa – podjazd (od strony stacji benzynowej) jest zbyt piaszczysty aby go pokonać na kołach, a końcówka wejścia to drewniane schody (na szczęście z rampami dla pojazdów kołowych). Na szczycie jest wieża widokowa, ja jednak rezygnuję z zwiedzania – nie chcę zostawić roweru bez dozoru, a powietrze dziś nie jest przejrzyste.
Wieża widokowa na górze Rowokół by adas172002
Z góry wybieram zjazd z drugiej strony, ale omijam skręt w stronę Smołdzina i gubię się. Mały postój na obranie kierunku i napieram dalej, wybieram leśne ścieżki w stronę południową i ostatecznie wyjeżdżam z lasu w okolicach Gardny Wielkiej. Byłem tu w 2011, wiem gdzie zatrzymać się na trzeci popas (lodzik i dla odmiany sprite ;-) Trzeba zaplanować jakiś szybki powrót do Łeby, bo wycieczka którą planowałem na 3-4 godziny strasznie się wydłużyła. Decyduję się jak najwięcej pokonać asfaltami i trzymać się z daleka od szlaków wokół jeziora Łebsko.
Jako pierwszy punkt mojej drogi powrotnej wskazałem wieś Żelazo, do której docieram zgodnie z założeniami - asfaltem, po drodze jeszcze raz mijając Smołdzino. Kolejny punkt to dotarcie do DK213, ale z Żelaza musiałbym za dużo nadłożyć drogi, wybieram więc skrót przez las w kierunku wsi Równo. No i oczywiście znowu trafiam na piaskownicę, co ciekawe ten odcinek jest oznaczony jako szlak rowerowy. Jeez… W Równie wspinam się na jeden z niewielu dziś podjazdów (po bruku) i na zjeździe nawet wpadam kołem w błoto (pierwsze, nie licząc mokradeł w Klukach). Odcinek z Równa do Równienka jest bardzo malowniczy, ja jednak jestem już zbyt zmęczony i nie chce mi się focić. Dodatkowo skończyła mi się butelka z spritem i rozglądam się za sklepem, a tu mijam kolejne wsie i nic. W końcu w Cieminie znajduję otwarty sklepik, robię większe zakupy „płynne” i wciągam kolejnego loda.
W Rzuskim Lesie mijam jakiś dom ustrojony na wesele, w kolejnych wsiach na drodze ludzie czekają na przejazd młodych z tradycyjnymi „bramami”. Ja mogę jechać za darmochę :-) W końcu docieram do DK213 i z większą prędkością jadę w stronę Wicka, aby skręcić w stronę Łeby. Przed Wickiem czeka mnie jeszcze podjazd, wydaje mi się że już ostatni. Ale nie, jeszcze jedne będzie za Charbrowem, w którym odbywa się jakiś lokalny festyn. Po drodze robię sobie kilka postojów, zmęczenie nie pozwala na jazdę non-stop większych odcinków. W końcu docieram do ronda na wjeździe do Łeby, na liczniku jest 100 i pół km.