Kaszebe Runda 2014
Niedziela, 25 maja 2014 | dodano:25.05.2014
Km: | 122.34 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:00 | km/h: | 24.47 |
Pr. maks.: | 58.00 | Temperatura: | 22.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 12947kcal | Podjazdy: | 418m | Rower: |
Kaszebe Runda to impreza o ustalonej renomie, także w tym roku organizator stanął na wysokości zadania. Wszyscy koledzy z pracy wystartowali w tym roku na rowerach szosowych, Magic porwał się na najdłuższy dystans. Drugi kolega zdecydował się na dystans 120 km w ostatniej chwili, zdziwiłem się na pierwszy postoju gdy zobaczyłem jak zjeżdża z drogi w stronę bufetu. Ale nie uprzedzajmy faktów, wystartowałem o 8:30 sam, i zaraz za Kościerzyną podpiąłem się pod dwie rowerzystki z numerami 1910 i 1911. Jechaliśmy dobrym tempem, dając sobie zmiany. Średnia na pierwszym bufecie w Borsku to 28 km/h! W Borsku zafasowałem sobie jajecznicę na masełku i kanapeczkę ze smalcem i ogórkiem małosolnym. Dalej jedziemy z kolegą i numerami 1910 i 1911, ale już nie tak szybko. Pętla zmienia kierunek i zaczynamy jechać pod wiatr. Kolejne 20 km i docieramy do drugiego bufetu w Leśnie. Uzupełniamy bidony i wciągam świeżutkiego rogalika z herbatką. Znowu startujemy w ekipie 2 + 2, po 15 km (szybko!) następny bufet we wsi Sominy. Tutaj (tak jak 2 lata temu) pomidorowa z ryżem, ale dla mnie prawdziwym hitem był kisiel do picia. Wziąłem dokładkę :-)
Znowu startujemy w tym samy składzie, ale zaczyna mnie boleć kolano, co uniemożliwia dotrzymanie tempa moich współtowarzyszom. Do kolejnego bufetu (Półczno) docieram ostatni, ale lodów nie zabrakło :-) Za Półcznem na trasie jest kilka podjazdów, a moje kolano nie odpuszcza, zostaję w tyle. Po kilku kilometrach ból znika i mogę jechać normalnym tempem, udaje mi się dogonić kolarki 1910/ 1911, ale kolegi nie ma. Docieram do kolejnego bufetu w Sulęczynie, gdzie częstują chlebem ze smalcem i ciastami, ale ja jestem już tak najedzony że rezygnuję z degustacji i tylko uzupełniam wodę w bidonie. Czekam trochę na kolegę, ale się nie pojawia, więc ruszam dalej. Moje cienie za mną :-) Po kolejnych 15 km docieramy do Stężycy, ostatniego bufetu, gdzie (podobno tradycyjnie) proponują placki ziemniaczane. Smaczne, chociaż trzeba uważać bo strasznie ciężkie dla żołądka. Po uzupełnieniu bidonu startuję sam, licząc że uda się może jeszcze dogonić kolegę. Nie udaje się, dopiero na rynku w Kościerzynie odnajdujemy się, okazuje się że popędził do przodu bez postoju w Sulęczynie, co dało mu o pół godziny lepszy czas. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie z numerami 1910 i 1911, jedno przodem, drugie tyłem – bo obie zapamiętały bardziej moją koszulkę z fotografią kuli ziemskiej na plecach, jadąc większość trasy na moim kole ;-) Spotykam też Sirmicha, który startował razem z lepszą połową.
Po drodze wyczerpała mi się bateria w liczniku, więc dystans podaję za śladem zarejestrowanym przez garmina. Ale czas przejazdu było łatwo zapamiętać, równiutko 5 h i 30 sek.
Znowu startujemy w tym samy składzie, ale zaczyna mnie boleć kolano, co uniemożliwia dotrzymanie tempa moich współtowarzyszom. Do kolejnego bufetu (Półczno) docieram ostatni, ale lodów nie zabrakło :-) Za Półcznem na trasie jest kilka podjazdów, a moje kolano nie odpuszcza, zostaję w tyle. Po kilku kilometrach ból znika i mogę jechać normalnym tempem, udaje mi się dogonić kolarki 1910/ 1911, ale kolegi nie ma. Docieram do kolejnego bufetu w Sulęczynie, gdzie częstują chlebem ze smalcem i ciastami, ale ja jestem już tak najedzony że rezygnuję z degustacji i tylko uzupełniam wodę w bidonie. Czekam trochę na kolegę, ale się nie pojawia, więc ruszam dalej. Moje cienie za mną :-) Po kolejnych 15 km docieramy do Stężycy, ostatniego bufetu, gdzie (podobno tradycyjnie) proponują placki ziemniaczane. Smaczne, chociaż trzeba uważać bo strasznie ciężkie dla żołądka. Po uzupełnieniu bidonu startuję sam, licząc że uda się może jeszcze dogonić kolegę. Nie udaje się, dopiero na rynku w Kościerzynie odnajdujemy się, okazuje się że popędził do przodu bez postoju w Sulęczynie, co dało mu o pół godziny lepszy czas. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie z numerami 1910 i 1911, jedno przodem, drugie tyłem – bo obie zapamiętały bardziej moją koszulkę z fotografią kuli ziemskiej na plecach, jadąc większość trasy na moim kole ;-) Spotykam też Sirmicha, który startował razem z lepszą połową.
Po drodze wyczerpała mi się bateria w liczniku, więc dystans podaję za śladem zarejestrowanym przez garmina. Ale czas przejazdu było łatwo zapamiętać, równiutko 5 h i 30 sek.